Dropshipping Dystopii: Jak Temu i Shein Redefiniują (i Degradują) Wzornictwo Produktowe

|Mateusz Graś
Dropshipping Dystopii: Jak Temu i Shein Redefiniują (i Degradują) Wzornictwo Produktowe



Sandały za trzy euro, dron za piętnaście. Prawdziwy koszt taniości

Na pierwszy rzut oka to tylko kolejna okazja – zbyt dobra, by ją przegapić. Przewijając oferty na Temu, Shein czy AliExpress, trudno nie zadać sobie pytania: jak to możliwe, że coś, co wygląda jak produkt, kosztuje mniej niż porządny obiad? Dla wielu konsumentów to ulga i pokusa zarazem – szczególnie dziś, w czasach stagnacji wynagrodzeń i ciągłych podwyżek. Ale dla projektanta wzornictwa przemysłowego to sygnał alarmowy. Czerwone światło. Ostrzeżenie, że oto zaczyna się nowa epoka, w której tradycyjne wartości zawodu – jakość, bezpieczeństwo, trwałość i etyka – tracą rację bytu.

W materiale ARTE Europe Weekly ten model gospodarczy zostaje ukazany w całej swojej bezwzględności. To nie tylko zmiana paradygmatu – to pełzająca rewolucja, która stawia pytanie nie o przyszłość handlu, lecz o przyszłość samego projektowania.

Mechanizm działania tych platform jest bezlitośnie prosty. Zamiast budować magazyny i sieci dystrybucji, opierają się na modelu dropshippingu. Produkty trafiają bezpośrednio z chińskich fabryk do rąk europejskiego klienta, często z pominięciem jakiejkolwiek kontroli jakości. Luka prawna, która pozwala na nieopodatkowaną wysyłkę paczek o wartości poniżej 150 euro, zasila ten strumień nieprzerwanym potokiem przesyłek. Według szacunków, w 2024 roku do Europy dotrze blisko 4,6 miliarda paczek – czyli 145 w każdej sekundzie. To już nie margines – to nowy mainstream.

Każdej nocy nad naszym kontynentem przelatują setki samolotów towarowych, przenoszących miliony przedmiotów stworzonych z myślą o krótkim istnieniu. Ich cykl życia często kończy się szybciej niż zdąży się zacząć. To design jednorazowości – wzornictwo, które porzuciło ideę odpowiedzialności na rzecz bezrefleksyjnej konsumpcji.

Z projektanckiego punktu widzenia ten świat jest pełen niepokojących paradoksów. Produkty często nie spełniają podstawowych norm bezpieczeństwa – od pluszowych zabawek, które mogą stanowić śmiertelne zagrożenie, po elektronikę zdolną wywołać pożar. Znak CE, będący dotąd gwarantem jakości, bywa fałszowany lub nieobecny. Konsument zostaje sam – bez prawa do reklamacji, bez informacji o producencie, bez kontaktu z rzeczywistym twórcą produktu. Odpowiedzialność się rozmywa. Projektant, jeśli w ogóle uczestniczy w procesie, jest anonimowym trybikiem w maszynie, której jedynym celem jest niekończąca się produkcja.

Co więcej, zjawisko to obejmuje nie tylko przedmioty, lecz również doświadczenia cyfrowe. Interfejsy platform takich jak Temu czy Shein są projektowane nie z myślą o komforcie użytkownika, lecz o manipulacji. Wciągające gry, odliczające zegary, rzekomo ograniczone oferty i agresywne powiadomienia – wszystko to zaprojektowano po to, by osłabić wolę, przyspieszyć decyzję, wyłączyć refleksję. Projektowanie interfejsu staje się grą psychologiczną. Projektant – wspólnikiem systemu napędzanego nie potrzebą, lecz impulsami.

Nie sposób też pominąć aspektu ekologicznego. Każda paczka, lecąca z drugiego końca świata w imię pozornej oszczędności, niesie ze sobą potężny ślad węglowy. W czasie, gdy projektanci na całym świecie próbują budować gospodarkę obiegu zamkniętego, szukać nowych materiałów i ograniczać zużycie zasobów, ten model toczy się w odwrotnym kierunku. Jest dokładnym zaprzeczeniem idei zrównoważonego projektowania.

Czy jednak jesteśmy skazani na tę rzeczywistość? Niekoniecznie. Na horyzoncie rysują się trzy możliwe scenariusze.

Pierwszy zakłada interwencję prawną. Unia Europejska podejmuje już kroki, by objąć platformy cyfrowe większą odpowiedzialnością. Wprowadza regulacje, które mogą wymusić lokalne magazynowanie, kontrole jakości i urealnienie kosztów logistyki. Pojawia się też koncepcja symbolicznej opłaty od paczki, która miałaby finansować nadzór celny. Dla projektantów może to być nowa szansa – na tworzenie lepszych produktów, audytowanie ich jakości, dostosowywanie do europejskich norm.

Drugi scenariusz jest mniej optymistyczny. Zakłada adaptację – czyli, że zachodni giganci pójdą śladem chińskich platform, tworząc własne wersje „ultra-fast commerce”. Rynek ulegnie podziałowi: na segment premium – zrównoważony, etyczny, kosztowny – i segment jednorazowy, tani, lecz wątpliwej jakości. Projektanci będą musieli wybrać, dla którego z tych światów chcą tworzyć – a wybór ten będzie miał konsekwencje nie tylko estetyczne, ale i etyczne.

Trzeci scenariusz opiera się na buncie. Na oddolnym ruchu świadomych projektantów i konsumentów, którzy postanowią wyznaczyć nowe standardy. W tym świecie projektant nie tylko tworzy przedmioty – opowiada ich historię, tłumaczy wartość pracy, wskazuje na rzeczywisty koszt „taniości”. Współtworzy marki oparte na zaufaniu, transparentności, naprawialności i lokalnej produkcji. Odrzuca iluzję ceny jako jedynej wartości i proponuje nową narrację: że projektowanie może być odpowiedzialne, a produkt może być trwały – i zasługiwać na istnienie.

To, z jaką odpowiedzią wyjdziemy dziś – jako środowisko – zadecyduje nie tylko o losie europejskiego handlu, ale i o tym, kim jako projektanci zdecydujemy się być. Możemy pozostać niewidzialnymi pracownikami w globalnym łańcuchu niskiej wartości. Albo na nowo odkryć sens projektowania jako sztuki kształtowania przyszłości – nie na skróty, lecz z godnością.